Około 3000 osób w Polsce posiada licencję maklera, 700 licencję doradcy inwestycyjnego, ponad 400 tytuł CFA. Ich liczba stale się zwiększa. Rosnącym zainteresowaniem cieszą się również CIIA, CAIA i kilka innych. Czy są one przepustką do kariery w finansach? Jakie licencje przydają się na poszczególnych ścieżkach? Czy zagraniczne tytuły będą wypierać nasze rodzime licencje? Ile tytułów warto mieć i od którego zacząć? Do kogo są adresowane? Jak praktyczna jest wiedza, która za nimi stoi? Zapraszam na wywiad z Mariuszem Śliwińskim, autorem portalu maklers.pl, który zajmuje się szkoleniem przyszłych maklerów i doradców.
Jakiś czas temu w Polsce zakończył się proces deregulacyjny. Ostatecznie licencje maklera i doradcy nie zostały zniesione. Czy w innych krajach państwo też zajmuje się licencjonowaniem?
Proces deregulacyjny po raz pierwszy raz rozpoczął się ok. 8 lat temu. Pojawiły się głosy, że za zniesieniem licencji lobbują grupy finansowe o słabszej reputacji, dzięki czemu sprzedawca w banku mógłby się tytułować maklerem lub doradcą inwestycyjnym. Potem były kolejne podejścia do deregulacji, m.in. Pan Gowin za rządów PO (2012 r.). W tamtym czasie ostatecznie zniesiono licencję maklera giełd towarowych. Obecnie Towarowa Giełda Energii wydaje swoje licencje. W innych krajach licencji typu makler jeśli nie przyznaje państwo, to przeważnie robi to giełda, np. w Niemczech. W Stanach Zjednoczonych państwowych licencji jest ponad 30. Licencja maklerska to Series 7, ale jest też wiele innych. Do oferowania akcji, funduszy na poszczególnych rynkach, do doradztwa inwestycyjnego, itd., trzeba mieć osobne licencje. Przykładowo posiadanie certyfikatu CFA zwalnia tylko z egzaminu Series 65 oraz, a zdanie II etapu CFA, z jednego etapu egzaminu Series 86.
Czy dzięki licencjonowaniu uczestnicy rynku są bardziej bezpieczni?
Moim zdaniem licencje są potrzebne i powinny istnieć. Aczkolwiek sądzę, że sam zakres egzaminu, nadaje się do dużej aktualizacji. Na przykład testowanie, na egzaminie maklerskim, umiejętności zastosowania tablic matematycznych jest już kompletnym absurdem. Przydałyby się nowsze narzędzia, być może egzamin powinien odbywać się na komputerach. Nie widzę też potrzeby, żeby mieć wszystkie ustawy w głowie. Na egzaminach na biegłego rewidenta dopuszcza się możliwość korzystania z ustaw na egzaminie. Liczy się umiejętność płynnego poruszania się po ustawach. Nawet prawnicy nie trzymają tej wiedzy w pamięci. Zwłaszcza, że przepisy prawne zmieniają się dość często.
Powiedziałeś, że w Niemczech licencjonowaniem zajmuje się giełda. Czy nasz model jest gorszy?
Nie sądzę. Nasz model wywodzi się jeszcze z początku lat ’90. W tamtym czasie nie było w Polsce w ogóle specjalistów z zakresu rynku kapitałowego, więc wymyślono, że egzaminy państwowe niejako zmuszą ludzi do zdobycia wiedzy. Problem polega na tym, że ich forma nie zmieniła się przez prawie 30 lat. W 2006 roku zwiększył się zakres egzaminu (związany z doradztwem inwestycyjnym), a zmalała ilość prawa. Natomiast jeśli chodzi o wiedzę z technik notowań czy matematyki finansowej, jest ona nadal tak samo testowana. Egzamin mógłby zostać uproszczony, aby łatwiej było go zdać. Jednocześnie powinien on być dużo bardziej powszechny. Dobrym pomysłem byłoby pójście w tym kierunku, co Wielka Brytania, gdzie obowiązuje egzamin FCA.
Przejdźmy do kariery w finansach. Chyba wszyscy analitycy i zarządzający mają jakąś licencję (maklera, doradcy, CFA, itd.). Czy licencja jest niezbędna, aby zrobić karierę w finansach?
Moim zdaniem nie jest niezbędna. Są osoby, które nie mają licencji, na przykład zarządzające własnymi FIZ’ami, jak Piotr Żółkiewicz. Uważa on, że licencje nie są potrzebne, a przynajmniej jemu. Pan Żółkiewicz ma bardzo duże doświadczenie praktyczne. Przy aktywach funduszu poniżej 0,5 mld euro spółka zarządzająca takim FIZ’em nie ma konieczności zatrudniania doradcy inwestycyjnego.
Jakie możemy wyróżnić ścieżki kariery i jakie licencje będą wymagane?
W Warszawie koncentruje się zarządzanie funduszami. Jest też cała masa central banków, towarzystw funduszy inwestycyjnych i domów maklerskich. Jeśli ktoś wiąże karierę z oferowaniem instrumentów finansowych czy zarządzaniem nimi, powinien swoją ścieżkę skierować do Warszawy. W każdym domu maklerskim czy TFI potrzebne są licencje maklera i doradcy inwestycyjnego. CFA jest tak naprawdę miłym dodatkiem oraz silnym potwierdzeniem, że ktoś posiada wiedzę. Pozwala on też, w uproszczony sposób, na zdobycie licencji doradcy inwestycyjnego oraz maklera (po zaliczeniu tzw. sprawdzianu umiejętności). Ja posiadam cztery papiery oraz jestem w trakcie zdawania dwóch kolejnych. Ale najważniejsza w moim przypadku (praca w TFI) była licencja doradcy inwestycyjnego. Ta licencja jest po prostu wymagana prawnie. Warto ją mieć przy zarządzaniu portfelem. Tych licencji jest obecnie dość dużo, ok. 700. Duże TFI mogą przebierać wśród aplikantów. Natomiast małe TFI (lub średnie ale z funduszami aktywów niepublicznych) mają problem z pozyskaniem odpowiednich kandydatów do pracy.
Jakie dostrzegasz możliwości pracy poza TFI i domami maklerskimi?
Na rynku jest cała masa tzw. hub’ów, centrów usług międzynarodowych korporacji. Jest State Street w Krakowie i Gdańsku, UBS w Krakowie i Wrocławiu, Credit Suisse i New York Bank of Mellon we Wrocławiu, Citi International czy Royal Bank of Scotland w Warszawie, Franklin Templeton w Poznaniu. Te firmy chętnie przyjmują osoby, które mają certyfikacje amerykańskie, głównie CFA. Jednak te prace są często mało rozwojowe. Do Polski często są przenoszone prostsze procesy, nie wymagające dużej wiedzy. Głównie liczy się znajomość języka angielskiego, obsługa komputera. Natomiast mile widziane jest podchodzenie do certyfikacji typu CFA (pracownicy mają często dofinansowywane egzaminy).
Z czasem coraz cenniejsze mogą być certyfikacje z zakresu zarządzania ryzykiem, jak PRM, FRM. CAIA na tą chwilę jest prawie nierozpoznawalna, więc z jednej strony jest to rarytas, ale z drugiej strony nikt tego nie potrzebuje. CFA fajnie jest sobie wpisać przy nazwisku. Jednak tych osób jest już całe multum, więc posiadanie tytułu jest mniej wartościowe, niż posiadanie np. 3-letniego doświadczenia. Papiery ułatwiają start, lecz nie ma sensu przesadzać z ich ilością.
Sam masz cztery licencje – MPW, DI, MGT, CIIA, jesteś w trakcie zdawania jeszcze CFA i CAIA. Ile warto mieć tytułów i od którego zacząć?
Jeśli chce się pracować na polskim rynku, warto zacząć od maklera. Można go zdać w kilka miesięcy, zapewnia on bazową wiedzę. Prawo, wbrew pozorom, bardzo mocno się przydaje. Pracującym w DM czy TFI pomaga płynnie poruszać się w polskich realiach. Są wymogi ustawowe, żeby zatrudniać ludzi z licencjami maklera.
Natomiast jeśli ktoś wiąże karierę bardziej z rynkiem międzynarodowym, to zdecydowanie polecam CFA.
Znam osoby, które namnożyły dużo papierów i mają problem ze znalezieniem pracy. To nie jest tak, że im więcej masz papierów, tym bardziej jesteś rozchwytywany. Papiery ułatwiają start, ale potem liczy się doświadczenie.
Kto jest właściwym adresatem certyfikacji – student, który chce się wyróżnić na rynku pracy czy doświadczony profesjonalista, który chce zwiększyć swoje kompetencje?
Obie grupy. Na pewno studenci lub młodzi absolwenci, którzy nie założyli jeszcze rodziny. Wtedy można znaleźć czas, żeby skutecznie się przygotować i zrobić tą licencję maklera. Jest to również korzystne dla osób, które są już zatrudnione w domach maklerskich i mają perspektywę awansu. Ale znam też profesjonalistów, którzy zarządzają funduszami od kilkunastu lat i nagle decydują się na zrobienie kilku licencji, np. maklera, doradcy, CFA. Jedna z tych osób założyła wraz z kolegami swoje TFI. Dzięki uzyskanym licencjom nie muszą zatrudniać osób z zewnątrz, aby spełnić wymóg ustawowy. Znam też osobę, która kiedyś była szefem zespołu zarządzającego, obecnie jest wiceprezesem jednego z TFI, która mając 40 lat na karku, zdecydowała się na uzyskanie licencji maklera i doradcy. Teoretycznie nie potrzebuje tych licencji, ale w praktyce dzięki nim czują się pewniej, np. podczas rozmowy z organami nadzorczymi. Osoby, które teoretycznie nie muszą posiadać licencji, np. inspektor nadzoru czy risk manager, też warto żeby miały licencje.
Osoby, które posiadają licencje, pracujące w DM czy TFI, boją się zrobić wielu rzeczy, gdyż mają co stracić (ręczą swoją licencją). Ludzie z licencjami są chętniej zatrudniani.
Spotykam się z opinią, że zakres tematyczny polskich licencji, maklera czy doradcy, jest mniej praktyczny niż certyfikatów zagranicznych (CFA, CIIA, itd.). Jaka jest Twoja opinia?
To trochę zależy, w którym kierunku się pójdzie. W przypadku licencji doradcy prawo ma znaczenie, a makler jest nim bardzo mocno przesiąknięty (połowa zakresu tematycznego). Pracując w domu maklerskim wiele rzeczy się nie przydaje, ale rola prawa jest coraz większa. Gdy pracowałem w TFI, które specjalizowało się w rynku niepublicznym, FIZAN’ach, znajomość prawa była często ważniejsza, niż inne tematy. Pracując w firmie, gdzie prawo jest bardzo ważne, polskie licencje zwyczajnie lepiej się nadają.
Przy “rynkowych” funduszach inwestycyjnych prawo nie ma aż tak dużego znaczenia. Egzamin CFA w ogóle nie testuje znajomości tego zakresu. CFA lepiej się sprawdza w pracy stricte na rynku. Chociaż to też nie jest najbardziej praktyczny egzamin. Z tych, które zdawałem, najbardziej praktyczny był etap finałowy CIIA. Zaletą certyfikacji amerykańskch (CFA) czy szwajcarskich (CIIA) jest to, że zakres wiedzy jest aktualizowany. W zakres CFA mają wejść blockchain, handel algorytmiczny, robotrading, podczas gdy makler pozostaje z archaicznymi tablicami matematycznymi. Chociaż na CFA pewne elementy też są archaiczne. Można by było egzamin skomputeryzować, zdawać z wykorzystaniem współczesnych narzędzi. Kalkulator finansowy to trochę przeżytek – mógłby zostać zastąpiony jakimś arkuszem kalkulacyjnym albo innym programem. Pytanie też, czy jest sens wkuwać całą hordę wzorów (w przypadku CIIA można je mieć ze sobą) – przecież ważne jest, jak tej wiedzy użyć. Same curriculum (materiały CFA) jest świetnie przygotowanym kompendium wiedzy, ale na egzaminie można też spotkać całą masę pytań teoretycznych.
Czy polskie egzaminy jeszcze mniej odnoszą się do praktyki?
Polskie egzaminy powinny zostać uwspółcześnione. Połowa pytań z instrumentów pochodnych na egzaminie maklerskim dotyczy strategii opcyjnych, których prawie się nie stosuje w Polsce, przynajmniej na rynku regulowanym.
Na drugim etapie doradcy inwestycyjnego występują wręcz abstrakcje teoretyczne z zakresu różnych symulacji, wariantów, np. wzoru Blacka-Scholesa. Dla porównania, na egzaminie CIIA jest z kolei cała masa praktyki, w jaki sposób zastosować opcje czy futuresy do hedgowania portfela.
Na trzecim etapie doradcy inwestycyjnego zadania z etyki są coraz bardziej praktyczne. Wcześniej pytania dotyczyły paragrafów z Zasad Etyki ZMID, a teraz do rozważenia są praktyczne przypadki z życia.
Czytałem, że spośród egzaminów które zdawałeś, za najprzyjemniejszy uważasz CIIA.
Tak, to zdecydowanie najprzyjemniejszy egzamin, który do tej pory zdawałem. Wzory się otrzymuje od komisji (jest ich kilkadziesiąt stron). Egzamin jest wymagający, podzielony jest na dwie 3-godzinne sesje. Wiedza jest w podana w atrakcyjny sposób. Samo stowarzyszenie udostępnia zarówno historyczne testy, jak i ich rozwiązania. Zadania są sformułowane w bardzo podobnej formie do drugiego etapu DI (pytania otwarte), ale są znacznie lepiej przemyślane i poukładane w środku. Są 3 lub 4 zadania na każdej sesji i żeby zaliczyć daną sesję, trzeba mieć ponad połowę punktów z całości, a nie z każdego zadania. Zadania są tak sformułowane, że możliwość rozwiązania kolejnych podpunktów zadań nie jest uwarunkowana prawidłowym obliczeniem wcześniejszych. Na DI często jest tak, że jak się zatniesz na 1. podpunkcie, to nie jesteś w stanie obliczyć kolejnych bo już brakuje ci liczb.
Uprawnionymi do podejścia od razu do 3. etapu CIIA od niedawno są nie tylko doradcy inwestycyjni, lecz również maklerzy. Czy dla maklera nie będzie to jednak egzamin zbyt trudny?
Moim zdaniem zdanie CIIA, zaraz po egzaminie maklerskim, może być bardzo trudne. Dla doradcy inwestycyjnego, który został „przemielony” z wiedzy teoretycznej podczas trzech etapów, egzamin CIIA jest trochę takim 4.etapem DI. Etap finałowy zawiera całą masę wiedzy, która dla DI stanowi jedynie rozszerzenie, natomiast makler w tym materiale może się zwyczajnie utopić. Moim zdaniem warto wcześniej wziąć sobie materiały do pierwszego etapu doradcy inwestycyjnego i je przerobić (bez prawa, rachunkowości i etyki). Wtedy będzie się potrafiło już dobrze “pływać” na CIIA. Można też sobie zamówić materiały CIIA (liczą ok. 1500 stron), zapisując się na egzamin, i dopiero ocenić czy posiadana wiedza jest wystarczająca, lecz zapis na egzamin jest dość drogi. Przerobienie materiału mi zajęło ok. 100 godzin. Osoby mniej biegłe w egzaminach być może będą musiały poświęcić od 200 do 300 godzin.
W jakim stopniu wiedza z egzaminów pomaga w inwestowaniu, np. na własny rachunek?
Zanim zrobiłem licencję maklera, byłem obecny na rynku już kilkanaście lat. To co dała mi nauka do licencji maklera, to poukładanie wiedzy, zwrócenie uwagi na ryzyko inwestycyjne, zalety dywersyfikacji, trzymanie się z daleka od niebezpiecznych inwestycji, spekulacji. Kwestie technicznego podejścia do inwestycji to już zupełnie inne tematy, tu doświadczenie jest dużo ważniejsze. Polska giełda od jakiegoś czasu cierpi na brak płynności, więc mimo atrakcyjnych wycen, wiele spółek może nie rosnąć nawet przez parę lat, bo nie ma kto ich kupować.
Zagraniczne licencje zyskują coraz więcej zwolenników. Czy w dłuższym terminie nie wyprą one naszych krajowych? Które według Ciebie mają najlepsze perspektywy?
Po zdaniu CFA czy CIIA można przystąpić do tzw. sprawdzianu umiejętności i zostać doradcą inwestycyjnym lub maklerem papierów wartościowych. Obawiałem się trochę, że będzie to stanowić zagrożenie dla polskich licencji. Posiadacze CFA są dość mocno zweryfikowani pod kątem wiedzy teoretycznej z zakresu pozaprawnego. Przy sprawdzianie umiejętności są zmuszeni, żeby zajrzeć do ustaw, nauczyć poruszać się po polskim prawie. Zdawalność tego sprawdzianu umiejętności nie jest wysoka – sięga ok. 20%. Zagrożenie dla polskich licencji jest inne – przyznawanie licencji po ukończeniu odpowiednich studiów.
Czy uczelnie korzystają z tej, pozostawionej w ustawie, furtki?
Takie studia (drugiego stopnia, magisterskie) trwają już rok na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Za rok na listach doradców inwestycyjnych pojawią się osoby, które ukończyły te studia. To może storpedować jakość polskich tytułów. Nie chodzi o to, że ci studenci są tacy słabi, ale każdy wie jak studia wyglądają. Tematyka, która jest poruszana na egzaminach DI, odpowiada 10 egzaminom (instrumenty pochodne, dłużne, itd.). W przypadku studiów egzaminy z poszczególnych tematów można zdawać do skutku. Podejrzewam, że w najbliższych latach pojawią się kolejne uczelnie, które też będą w ten sposób „produkowały” doradców inwestycyjnych, może też maklerów. Za kilka lat może być tak, że na liście doradców będzie kilka tysięcy osób, z czego część będzie mocno zweryfikowana przez tradycyjny egzamin lub przez CFA czy CIIA, a część osób będzie bezpośrednio po studiach. Wśród tych drugich będą zarówno osoby świetnie przygotowane teoretycznie, jak i osoby które jakoś się przez studia prześliznęły. Obawiam się, że jakość listy doradców z czasem będzie spadała. Dla pracodawcy, dopóki będzie istniał wymóg zatrudniania ludzi z licencją, nie będzie różnicy czy zatrudnia doradcę po egzaminach czy po studiach ekonomicznych. Ale tak jak mówiłem, licencja ułatwia wejście, a potem najważniejsze jest doświadczenie zawodowe i to będzie oddzielało osoby świeżo wchodzące na rynek od osób, które są już na rynku wiele lat.